W Nysie trwa spektakl polityczny, który – gdyby nie dotyczył rzeczywistych wydarzeń – mógłby uchodzić za udaną satyrę. Niestety, nie jest to komedia. Mamy oto burmistrza miasta, który zamiast odpowiedzieć na pytania o gospodarowanie publicznymi milionami, z całym powagą postanawia komentować... nieopublikowany jeszcze teledysk.
Zacznijmy od początku. W przestrzeni publicznej pojawiły się zarzuty pod adresem osób związanych z miejskimi spółkami – mowa o Bogdanie Wyczałkowskim i Karinie Heredzie, których nazwiska przewijają się przez raporty NIK i dokumenty prokuratorskie w sprawie niegospodarności w SIM Opolskie. W międzyczasie ta sama para zarządza już nowym podmiotem – Spółdzielnią Energetyczną, która ma zapewnić mieszkańcom tani prąd. Dla wielu samorządowców to powód do refleksji. W Nysie – do piosenki.
Piosenka, o której mowa, powstała w ramach kampanii referendalnej. Ma żartobliwy, satyryczny charakter. Krytykuje władzę, drwi z megalomanii i układów. Tylko tyle – i aż tyle. Bo burmistrz, zamiast odnieść się merytorycznie do problemów poruszanych w teledysku, jak niegospodarne wydawanie środków publicznych, drożyzna inwestycji, niejasności wokół funduszy i osób nimi zarządzających – postanawia uczynić z utworu temat numer jeden. Kampania referendalna nie toczyła się już wokół podtopień, długów i mieszkań droższych niż u dewelopera – ale wokół żartu, który nie zdążył jeszcze zaistnieć.
To niepoważne? Owszem. Ale też groźne. Bo jeśli władza reaguje histerycznie na artystyczną krytykę, to znaczy, że znalazła punkt zapalny. Satyra – tradycyjnie najsilniejsze narzędzie obywatelskiego komentarza – zaczyna być traktowana jak zamach stanu. Nie raporty NIK, nie pytania radnych, nie petycje mieszkańców, ale piosenka satyryczna staje się zagrożeniem dla systemu.
Słowa burmistrza, w których rzekomo apeluje o „fair play”, brzmią gorzko w kontekście rysowanych aut i niszczonych banerów przeciwników referendum. Gdy pyta z ironią, czy ktoś za miłość do burmistrza ryzykuje karę więzienia, staje się mimowolnym narratorem rzeczywistości, w której krytyka musi się liczyć z odpowiedzią aparatu władzy – i to niekoniecznie słowną.
I na tym tle pojawia się jeszcze jeden wątek – spółdzielnia energetyczna zbudowana na zaufaniu do osób, które wcześniej – według raportu NIK – miały problem z rozliczalnością projektów mieszkaniowych. Jeśli ten sam model zarządzania ma teraz odpowiadać za tani prąd dla nysan, to pytanie brzmi: jak długo potrwa ten „złoty dotyk Midasów” z ARN i SIM?
Zamiast rozliczeń – teledysk. Zamiast odpowiedzi – komentarze o piosence. Zamiast reakcji na merytoryczne pytania – występy medialne w stylu „na wesoło”. To strategia polityczna? Nie – to mechanizm ucieczki. I jednocześnie smutny obraz lokalnej demokracji, w której inicjatywa obywatelska – zamiast spotkać się z odpowiedzią – trafia w ścianę śmiechu, ironii i zastraszenia.
Na koniec warto przypomnieć: mieszkańcy Nysy nie żądają cudów. Chcą tylko wiedzieć, na co idą ich pieniądze. I mają prawo śmiać się z władzy – to przywilej wolnych ludzi. Jeśli ktoś uznał, że piosenka go rani – być może warto nie tyle uciszać artystów, ile spojrzeć w lustro.
Napisz komentarz
Komentarze