Tytuł: "List otwarty czy donos? Burmistrz Nysy publikuje pismo do ministra i wywołuje burzę"
W świecie polityki lokalnej forma przekazu bywa równie istotna jak jego treść. Gdy burmistrz Nysy, Kordian Kolbiarz, opublikował na oficjalnym profilu gminy treść swojego listu do ministra spraw wewnętrznych Tomasza Siemoniaka, reakcje były natychmiastowe — i niejednoznaczne. Pismo dotyczyło planów relokacji migrantów, ale wzbudziło największe emocje z zupełnie innego powodu: padły w nim konkretne nazwiska, w tym radnego Sławomira Siwego i sołtys Agnieszki Białochławek.
To, co miało być – jak sugeruje autor – zapytaniem o przyszłość polityki migracyjnej w regionie, w oczach wielu stało się czymś na kształt publicznego donosu. Oboje wymienieni rozmówcy w rozmowie z Radiem Nysa Patrzy nie mają wątpliwości: list został opublikowany przede wszystkim po to, by ich zdyskredytować i wywrzeć presję. "To zwykła skarga opakowana w urzędowy list, który ma uderzyć w tych, którzy mają odwagę zadawać niewygodne pytania" – mówi Białochławek, od lat aktywna społecznie liderka lokalnej społeczności Kubic.
Wątpliwości mnoży także forma. Po co publikować treść pisma na Facebooku, jeśli rzeczywiście chodziło o uzyskanie merytorycznej odpowiedzi z ministerstwa? Odpowiedź nasuwa się sama – to gest skierowany nie tyle do adresata formalnego, ile do lokalnej opinii publicznej. Element politycznego teatru, który ma z jednej strony pokazać troskę o bezpieczeństwo mieszkańców, a z drugiej – napiętnować osoby zadające trudne pytania.
Sławomir Siwy, radny, nie ma złudzeń: „Burmistrz nie zna odpowiedzi na pytanie o ośrodki dla migrantów, dlatego je zadaje. Ale nie byłoby tego pisma, gdyby nie nasza inicjatywa – to my podnieśliśmy ten temat. A teraz jesteśmy wymieniani z nazwiska jak podejrzani.”
Co więcej, według rozmówców publikacja listu nie miała jedynie charakteru informacyjnego, ale także represyjny. Zarówno Siwy, jak i Białochławek, jako osoby podlegające resortowi spraw wewnętrznych, widzą w działaniach burmistrza próbę wymuszenia reakcji przełożonych. „To wytwarzanie presji. Subtelne, ale czytelne dla każdego, kto zna realia służby publicznej” – zauważa radny.
W tle pozostaje pytanie o przyszłość debaty publicznej w Nysie. Czy władze samorządowe mogą otwarcie piętnować zaangażowanych obywateli tylko dlatego, że ci korzystają z prawa do zadawania pytań? Czy radny, zadając pytania w trybie ustawy o samorządzie, naraża się na publiczne napiętnowanie przez burmistrza?
Sprawa, choć lokalna, pokazuje ogólny problem władzy, która myli opozycję z wrogością, a dialog – z brakiem lojalności. Trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z próbą zawłaszczenia przestrzeni informacyjnej: burmistrz – jak zauważa Siwy – chciałby być jedynym, który zadaje pytania władzom centralnym. Tylko że demokracja – także ta lokalna – polega na czymś odwrotnym.
Czy minister odpowie? Zapewne tak. Ale odpowiedź Tomasza Siemoniaka – niezależnie od treści – nie cofnie już skutków politycznego gestu, który naruszył jedną z podstawowych zasad samorządności: szacunek dla tych, którzy chcą rozmawiać, nawet jeśli pytają niewygodnie.
Napisz komentarz
Komentarze